INFORMUJEMY, NIE KOMENTUJEMY

© 2020-2021 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Centralna Agencja Informacyjna

03:12 | czwartek | 25.04.2024

© 2020-2023 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Breżniew w Białym Domu

Czas czytania: 6 min.

Kartka z kalendarza polskiego

25 kwietnia

Jedźcie sami do Niemiec…

13 kwietnia 1943 W czasie II wojny światowej, Warszawa była dla Niemców najniebezpieczniejszym z okupowanych przez nich miast Europy. Każdy Polak mógł wtedy zginąć...

Koniecznie przeczytaj

Porównanie to nasuwa się nie tylko ze względu na osławioną „doktrynę Breżniewa”, rezerwującą dla ZSRR prawo do interwencji w pozostałych demoludach, lecz również na galopującą demencję głównego lokatora Białego Domu i postępującą degenerację samej Ameryki, zamienianej konsekwentnie przez obecną ekipę rządzącą w lewacki kołchoz.

Tekst ukazał się na łamach tygodnika Warszawska Gazeta

Nowy numer, w każdy piątek, w kioskach na terenie całej Polski

- reklama -

I. Sojusznik czy wasal?

W ciągu raptem kilku tygodni stosunki polsko-amerykańskie uległy gwałtownemu urealnieniu. Właśnie tak – nie pogorszeniu, nie ochłodzeniu, lecz urealnieniu. Układ Bidena z Angelą Merkel w sprawie Nord Stream2, a następnie awantura wokół „Lex TVN” pokazały czarno na białym, jak się sprawy mają – ile naprawdę jest wart nasz „strategiczny sojusz”, kim jesteśmy w optyce Waszyngtonu oraz czego się od nas oczekuje. A jesteśmy wasalem, którego bez większego żalu w ramach „skracania frontu” można zdradzić w imię dogadania się z Niemcami i Rosją, jednocześnie wciąż domagając się od niego pełnej lojalności politycznej i gospodarczej, m.in. polegającej na zachowaniu uprzywilejowanego statusu amerykańskich korporacji. W razie oporu i prób prowadzenia podmiotowej polityki ową lojalność wymusza się metodą bezceremonialnych nacisków dyplomatycznych i medialnych oraz szantaży. To współczesna wersja „polityki kanonierek”, a taką politykę stosowano, przypomnijmy, wobec buntujących się kolonii, mających być obiektem różnorodnej eksploatacji. Dlatego też sprawa „Lex TVN” ma o wiele szerszy kontekst niż losy jednego, choćby najbardziej wpływowego, medialnego koncernu – to probierz tego, czy stać nas na suwerenną politykę we własnym kraju.


Póki co, rezygnację z podmiotowości próbuje się wymusić na nas w iście breżniewowskim stylu – porównanie to nasuwa się nie tylko ze względu na osławioną „doktrynę Breżniewa”, rezerwującą dla ZSRR prawo do interwencji w pozostałych demoludach, lecz również na galopującą demencję głównego lokatora Białego Domu i postępującą degenerację samej Ameryki, zamienianej konsekwentnie przez obecną ekipę rządzącą w lewacki kołchoz. Mieliśmy już wypowiedzi rezydującego w Warszawie Bixa „Ajlawiu”, pogróżki przedstawicieli Departamentu Stanu, listy kongresmenów – wszystkie z jednym przekazem: jeżeli Polska nie wycofa się z niewygodnej ustawy, to relacje z USA ulegną pogorszeniu (również w kontekście współpracy wojskowej), ucierpią kontakty gospodarcze, a amerykańskie inwestycje zostaną zamrożone. Niedawno natomiast tzw. czynniki wypuściły do mediów „szczura”, grożąc Polsce wachlarzem potencjalnych sankcji.

- reklama -

II. Polska – USA: koniec złudzeń

Czym konkretnie nam się grozi? Po pierwsze, Polska mogłaby nie zostać zaproszona na grudniowy „szczyt demokracji”. Czyli na operetkową imprezkę, mającą utwierdzać wizerunek Ameryki jako przywódcy „wolnego świata”, podczas której padają gromkie deklaracje, że uczestnicy będą „poszerzać”, „utwierdzać” i generalnie „działać na rzecz”. No żesz doprawdy, jaka szkoda…
Po drugie, Ameryka może zablokować sprzedaż Polsce czołgów Abrams. Abstrahując od ich użyteczności w polskich warunkach, oznaczałoby to, że Waszyngton rezygnuje nie tylko z miliardowego kontraktu, lecz również z dozbrojenia kluczowego kraju wschodniej flanki NATO – co wiele mówiłoby o wadze, jaką obecna administracja przykłada do naszego regionu, traktowanego jako „strefa zgniotu”, którą w razie czego można bez ceregieli porzucić. Okazało się przy tym, że propozycję zakupu Abramsów, mającą być cukierkiem osładzającym „Lex TVN”, Ameryka postanowiła użyć jako narzędzie szantażu. Był to z naszej strony błąd, utwierdzający USA w przeświadczeniu, że wciąż tkwimy w dogmacie „bezalternatywnego sojuszu”.
Po trzecie wreszcie – administracja Bidena ma rozważać sankcje personalne, obejmujące np. zakaz wjazdu na terytorium Stanów Zjednoczonych polskiego prezydenta, premiera i szefa PiS, Jarosława Kaczyńskiego. Na coś takiego można odpowiedzieć tylko w jeden sposób – adekwatnie, zakazem wjazdu na terytorium Polski Joe Bidena, Kamali Harris, tudzież innych czołowych amerykańskich polityków. Ach, w tle rozbrzmiewają również pomruki, że Ameryka mogłaby „relokować” część stacjonujących u nas wojsk np. do Rumunii.


Powiedzmy sobie jasno – jeżeli którakolwiek z tych pogróżek zostałaby wcielona w życie (a może tak się stać, bo USA już od jakiegoś czasu przestały być państwem obliczalnym), to będzie znaczyło, że cały ten „sojusz” od którego „bezalternatywnie” uzależniliśmy nasze bezpieczeństwo, nie jest nic wart. Jeżeli z powodu interesów jakiegoś Davida Zaslava i jednego koncernu medialnego Waszyngton gotów jest wejść na wojenną ścieżkę z głównym regionalnym sojusznikiem i zdewastować całą architekturę obronną frontowego regionu NATO, to znaczy, że zwyczajnie nie mamy o czym rozmawiać. Z drugiej strony, zawsze lepiej jest pozbyć się złudzeń, niż karmić się mrzonkami, bo takie mrzonki mogą mieć tragiczne konsekwencje, o czym niejednokrotnie już przekonywaliśmy się w przeszłości.

- reklama -


Przy okazji unaoczniliśmy sobie, jak błędne było założenie, że im więcej amerykańskich inwestycji, tym bardziej Stanom Zjednoczonym będzie się „opłacało” nas chronić – chroniąc zarazem swoje firmy. Taka polityka okazała się prostą drogą do kolonizacji, zaś Amerykanom bardziej opłaca się oddać nas w dzierżawę Niemcom i po staremu naciskać Polskę w obronie swych koncernów. Jak pisałem przed tygodniem: USA chcą zjeść ciastko i mieć ciastko – pozbyć się odpowiedzialności i jednocześnie zachować polityczno-gospodarcze wpływy. Druga rzecz: już teraz te koncerny są silniejsze od amerykańskiego państwa, czego widomym znakiem był upadek Trumpa – i ta dysproporcja będzie narastała. W efekcie, amerykańskie państwo pozostaje w służbie ich interesów, zaś prezydent i amerykańscy urzędnicy stają się marionetkami różnych Bezosów, Zuckerbergów, Gatesów, a nawet Zaslavów.
A zatem, naszym hegemonem jest nawet nie tyle sam Waszyngton, co amerykańskie „globale”. I te globalne korporacje chętnie podzielą się nami – z Berlinem, Brukselą, Moskwą, Pekinem – słowem, z kimkolwiek, kto złoży im korzystną ofertę, byle interesy szły gładko. Dlatego nie wolno nam się teraz cofać pod presją – tym bardziej że z osławionych „amerykańskich inwestycji” nie odnosimy realnie żadnych korzyści. Jesteśmy dla nich jedynie kolejnym terytorium do eksploatacji, na którym panoszą się, tworząc państwo w państwie i niemal nie płacąc podatków.

III. Klęska w Afganistanie

No i wreszcie kwestia podstawowa: Ameryka pod rządami współczesnego Breżniewa pogrąża się w degrengoladzie. Właśnie po 20 latach przegrała wojnę w Wietnamie… to jest, w Afganistanie – ale podobieństwa są uderzające. Świat obiegły obrazy mówiące więcej niż tysiąc słów włącznie z rozpaczliwą ewakuacją amerykańskiej ambasady w Kabulu za pomocą helikopterów, co żywcem przypomina archiwalne ujęcia z ewakuacji Sajgonu w 1975 r. To nie było, jak próbuje się nam wmówić, uporządkowane „wycofywanie się na z góry upatrzone pozycje” – to była paniczna rejterada. Spójrzmy: porzucenie sojusznika, rozsypka afgańskich wojsk rządowych, przechwycenie przez talibów ton amerykańskiej broni i innego sprzętu – wszystko w atmosferze paniki i chaosu. I do tego upokarzający apel, by talibowie nie zajmowali stolicy do zakończenia akcji ewakuacyjnej. Rozumieją Państwo? Światowe „supermocarstwo” prosi bandę uzbrojonych w kałachy pastuchów, by ci darowali jego obywateli zdrowiem… Słowem, klęska. Duchowy przywódca talibów mułła Omar, który zasłynął rzuconym pod adresem „kolektywnego Zachodu” bon-motem „wy macie zegarki, my mamy czas”, śmieje się zza grobu. Na tym świecie natomiast śmieje się Putin – Rosja jakoś nie musiała likwidować swej ambasady w Afganistanie…


Irak, Syria, Afganistan – trzy nieudane próby „eksportu demokracji” zakończone chaosem, rozwaleniem kraju i pozostawieniem na lodzie lokalnych sojuszników. Na horyzoncie majaczy już widmo kolejnej fali uchodźców. Nie sposób nie zadać sobie więc kilku pytań. Ile okażą się warte w przypadku realnej konfrontacji zbrojnej wszystkie te zakupy amerykańskiego sprzętu bojowego (zazwyczaj bez offsetu i transferu technologii), którego często nie możemy nawet samodzielnie użyć bez zezwolenia Pentagonu? Jaka jest prawdziwa wartość bojowa tak „modernizowanej” polskiej armii? I przede wszystkim: ile Amerykanom zajmie ewakuacja ich polskich garnizonów?

Tekst ukazał się na łamach tygodnika Warszawska Gazeta

Nowy numer, w każdy piątek na terenie całej Polski

Autor publikuje w sieci pod nickiem Gadający Grzyb.

Śledź nas na:

Czytaj:

Oglądaj:

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
reklama spot_img

Ostatnio dodane

Co planuje WHO?

Odebranie godności człowieka człowiekowi, wprowadzenie zasady "jednego zdrowia", Zielonego Ładu w skali globu i pozbawienie państw ich własnych praw....

Przeczytaj jeszcze to!

0
Podziel się z nami swoją opiniąx