Drakońskie metody walki z epidemią powaliły i tak słabą gospodarkę. Na Ukrainie może dojść do głodowych buntów i rozpadu kraju. Powstaje nowe ognisko zagrożenia dla Polski.
Władze Ukrainy wprowadziły drakońskie środki ochrony ludności przed epidemią, nie wyłączając stanu wyjątkowego w kilku obwodach kraju na czele z Kijowem. Problem w tym, że restrykcje stopują upadającą gospodarkę, która i tak nie może wyjść z załamania wojennego i następstw kryzysu 2008 r.
Rząd szacuje, że z powodu epidemii PKB obniży się wg najłagodniejszego scenariusza o 5 proc., deficyt budżetowy wzrośnie zaś o 7 proc. zadając śmiertelny cios ukraińskiej walucie – hrywnie.
Minister spraw wewnętrznych wezwał władze do nadzwyczajnego wsparcia ludności, w innym przypadku Ukraińcy pozbawieni środków do życia zbuntują się i wyjdą na ulice.
Apel Arsena Awakowa potwierdza dramatyczną prawdę. Nasi sąsiedzi nie mają oszczędności na przetrwanie epidemii i za wszelką cenę muszą zarabiać pieniądze.
Tragiczny splot czynników ekonomicznych i społecznych może doprowadzić do rozpadu Ukrainy na poszczególne regiony, których władze wypowiedzą posłuszeństwo Kijowowi. Chodzi szczególnie o dawną Galicję, Ukrainę zadnieprzańską i południowe obwody na czele z odeskim.
O powadze sytuacji świadczy fakt, że prezydent Wołodymyr Zełenski naciska MFW na uruchomienie 4,5 mld dol. kredytu. Pieniądze pozyskane w ramach walki z koronawirusem mają zapewnić środki osłonowe dla ludności. Inaczej Ukraina nie przetrwa, a Polska zetknie się z nowym ogniskiem niestabilności na swoich granicach.