INFORMUJEMY, NIE KOMENTUJEMY

© 2020-2021 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Centralna Agencja Informacyjna

09:28 | czwartek | 30.10.2025

© 2020-2023 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Imigracyjny stress-test

Czas czytania: 6 min.

Kartka z kalendarza polskiego

30 października

Nosorożec z kopalni wosku

23 października 1929 Co prawda w Polsce nie znaleziono (jeszcze) kompletnego szkieletu dinozaura ani mamuta, ale za to mamy znalezisko, jakiego nie ma żadne muzeum...

Koniecznie przeczytaj

Nachodźcy mogą uderzyć do nas przez Ukrainę, co przy stanie ukraińskiego państwa jest o wiele łatwiejsze – a i dla Putina byłaby to nie lada gratka na osłabienie Kijowa. Czy nasze władze są przygotowane na taki scenariusz? Czy zdecydują się na wybudowanie zasieków na granicy z „regionalnym partnerem”, ryzykując nieuchronne pogorszenie relacji z „sojusznikiem”?

I. Czekając na afgańską falę

- reklama -

Sytuacja w Usnarzu Górnym to stress-test, który pokaże, czy jesteśmy zdolni poradzić sobie z kolejną falą nielegalnej imigracji. Nie ulega bowiem wątpliwości, że mamy do czynienia z próbą generalną przed uruchomieniem nowego szlaku przerzutowego – tym poważniejszą, że jednym ze sponsorów jest reżim Łukaszenki z Rosją w tle. Dla Łukaszenki naganianie nielegalnych migrantów stanowi element wojny hybrydowej i zemsty za zachodnie sankcje oraz za wspieranie opozycji przez Litwę i Polskę (zwróćmy uwagę, że białoruskie służby jakoś nie próbują przeganiać migrantów przez granicę z Ukrainą). Zawiązało się tu swoiste „partnerstwo publiczno-prywatne”: Łukaszenka wszedł w komitywę z mafiami przemytniczymi i finansuje loty Iraqi Airways na linii Bagdad – Mińsk z transportami organizowanymi przez tamtejsze gangi. A skoro stać go na taką inwestycję, oznacza to, że do przedsięwzięcia musi się dorzucać Moskwa. Cel jest jasny: za pomocą kryzysu migracyjnego wywrzeć presję na Zachód, by usiadł z Białorusią do rozmów. Jest to powtórka z manewru Erdogana, który z powodzeniem w 2015 r. zalał Europę „swoimi” migrantami i, jak pamiętamy, poskutkowało to pielgrzymkami unijnych dygnitarzy z Angelą Merkel na czele oraz okupem liczonym w setkach milionów euro. Póki co, wąskim strumykiem migrantów i paroma niewielkimi koczowiskami Unia może się nie przejmować, ale co, gdy tych koczowisk będą dziesiątki z wielotysięcznymi tłumami „uchodźców”?


Kolejna rzecz – o ile dzisiejszy „kryzysik” na litewsko- i polsko-białoruskiej granicy został wykreowany w sposób sztuczny, na polityczne zapotrzebowanie „baćki” i w dużej mierze na postrach (w końcu, ilu migrantów można sprowadzić samolotami z Iraku, a poza tym to kosztowna impreza), o tyle już za parę miesięcy możemy stanąć przed obliczem prawdziwej fali migracyjnej z Afganistanu. A ta najpewniej Białoruś ominie, z tego prostego powodu, że Łukaszenka zamknie granice, bo co innego obecna kontrolowana prowokacja, a co innego niekontrolowany napływ ludzkich mas. W tej sytuacji nachodźcy mogą uderzyć do nas przez Ukrainę, co przy stanie ukraińskiego państwa jest o wiele łatwiejsze – a i dla Putina byłaby to nie lada gratka na osłabienie Kijowa. Czy nasze władze są przygotowane na taki scenariusz? Czy zdecydują się na wybudowanie zasieków na granicy z „regionalnym partnerem”, ryzykując nieuchronne pogorszenie relacji z „sojusznikiem”? Powtarzam – na razie mamy zaledwie przedsmak (i rozpoznanie bojem) tego, co może się stać za kilka miesięcy, a kilkadziesiąt osób w okolicach Usnarza może rychło zamienić się w wielkie obozowiska w pobliżu Medyki czy Krościenka.

II. Powtórka z roku 2015

- reklama -

W tym miejscu trzeba poświęcić kilka słów polityczno-medialnej „totalnej opozycji” i orbitującym wokół niej organizacjom pozarządowym. Obserwujemy mianowicie próbę odgrzania promigracyjnej histerii rodem z 2015 r., gdzie zła wola ściga się o lepsze z ideologicznymi szajbami i propagandowymi kłamstwami podszytymi szantażem emocjonalnym. Chroniący granic rząd przedstawiany jest jako nieludzki „reżim” skazujący „uchodźców” na cierpienia, znów bredzi się o „kobietach i dzieciach”, mamy Janinę Ochojską pokrzykującą, że „żaden człowiek nie jest nielegalny”, a rolę dziecięcego trupka na plaży przejęło zdjęcie „uchodźczyni” z całkiem wypasionym kotkiem (kota ewentualnie można wpuścić). Tyle dobrego, że przynajmniej media i aktywiści przestali bredzić o „inżynierach i lekarzach”, bo to kłamstwo zostało doszczętnie skompromitowane. O „ubogaceniu kulturowym” również zrobiło się jakby ciszej. Jest jednak pewne novum w postaci elementu buffo – czyli wycieczek posłów z pizzą, usiłujących przepychać się przez kordon Straży Granicznej. Biorąc pod uwagę, iż w ten sposób świadomie biorą udział w wyreżyserowanej przez Łukaszenkę grze, zachowanie Dariusza Jońskiego, Michała Szczerby czy Klaudii Jachiry ociera się o zdradę stanu, a jedyną okolicznością łagodzącą może tu być wrodzony kretynizm wymienionych. Trzeba wyjątkowych predyspozycji, by „pomoc humanitarną” zamienić w tak groteskowy cyrk, ale, jak widać, dali radę.


Dla porządku jednak przypomnijmy kilka oczywistości. Po pierwsze, wbrew medialnym kłamstwom, na granicy nie koczują „uchodźcy” z Afganistanu, tylko głównie z Iraku. Po drugie, nie są to uchodźcy wojenni, tylko migranci i to nawet nie zarobkowi, lecz socjalni, pragnący dostać się nie tyle do Polski, ile na Zachód, po tamtejsze zasiłki. Po trzecie, zgodnie z prawem Białoruś jest dla nich tzw. państwem bezpiecznym i to tam powinni starać się o legalizację pobytu, natomiast jeżeli chcą przekroczyć granicę z Polską, powinni zgłosić się do polskich placówek dyplomatycznych. Po czwarte, wbrew pokrzykiwaniom Ochojskiej, „człowiek” może jak najbardziej być „nielegalny” – np. gdy jest nielegalnym imigrantem, a przekraczanie granicy w miejscu do tego nieprzeznaczonym i bez stosownych dokumentów jest przestępstwem. Po piąte, to nieprawda, że przyjęcie trzydziestu paru osób w niczym nam nie zaszkodzi – bo w Usnarzu Łukaszenka urządził sobie poligon doświadczalny i jeżeli ich przyjmiemy, to białoruskie służby za chwilę w miejsce przyjętej trzydziestki dostarczą trzystu, a potem trzy tysiące. Po szóste wreszcie – wschodnia granica Polski jest zarazem granicą Unii Europejskiej, co nakłada na nas obowiązek dbania o jej szczelność (nawiasem, było to jednym z warunków przyjęcia nas do Strefy Schengen). Gdybyśmy pozwolili wchodzić tu każdemu jak na rozgrodzone pastwisko, za chwilę mielibyśmy na karku urzędników Frontexu, a za kolejną – zamkniętą granicę z Niemcami, bo Berlin wyciągnął wnioski z lekcji 2015 r. i ani myśli przyjmować „ubogacaczy”.

III. Zaszantażować Brukselę!

- reklama -

Na szczęście w tej sprawie rząd ma po swojej stronie Polaków (z wyjątkiem garstki zindoktrynowanego lewactwa) i… Brukselę. „Totalsi” kierując się antypisowskim odruchem liczyli zapewne, że zyskają poparcie zagranicy, a unijni dygnitarze zaczną młotkować Polskę, naciskając na przyjęcie „uchodźców” i strasząc sankcjami, jak w 2015 r. I tu spotkało ich niemiłe zaskoczenie, bo kraje Europy Zachodniej mają dość migracyjnych problemów i udzieliły Polsce (podobnie jak i Litwie) pełnego poparcia. Innymi słowy, „totalsi” rozminęli się nie tylko z nastrojami społecznymi, lecz również z aktualną linią polityczną swych zagranicznych patronów.


Dlatego warto się zastanowić, jak ten migracyjny kryzys rozegrać na naszą korzyść (nieodmiennie przypominam: każdy kryzys jest szansą!). Widzę tu dwie opcje. Można chociażby zagrać cynicznym PR-em i… poprosić o pomoc w ochronie unijnej granicy Niemcy. Jestem przekonany, że na widok wspólnych patroli funkcjonariuszy polskiej i niemieckiej Straży Granicznej „totalnym” szczęki opadłyby do podłogi, a medialny wrzask ucichłby jak nożem uciął. I wariant drugi, ku któremu skłaniam się bardziej: wykorzystać sytuację do zaszantażowania Berlina i Brukseli. Póki co bowiem, „solidarność” Zachodu wyraża się w wygłaszanych półgębkiem oświadczeniach, że trzymają za nas kciuki i w ogóle, lecz to poparcie ma wyraźny podtekst: zjedzcie za nas tę żabę. Należy więc wysłać komunikat: albo przestaniecie robić rejwach o „praworządność”, „prawa LGBT”, weźmiecie na smycz TSUE i skończycie z groźbami wstrzymania unijnych środków, albo za moment zobaczycie „uchodźców” u siebie. Zacznijcie traktować nas lojalnie, bo inaczej zrobimy migrantom korytarz i „ubogacimy” was kulturowo. Można w tym celu nawet zawrzeć cichy deal z Łukaszenką, by dostarczył potrzebą ilość „towaru”…


Krótko mówiąc, należy zagrać w grę Łukaszenki i Erdogana. Właśnie tak w 2015 r. postąpił Orban – wpuścił trochę migrantów i pozwolił im koczować na stacji metra w Budapeszcie, by wszyscy się napatrzyli i zrozumieli, co im grozi – a następnie odesłał ciupasem całe to tałatajstwo do Austrii i Niemiec, nie bacząc na wrzaski wymienionych. Tylko czy rząd znajdzie dość odwagi i determinacji, by skorzystać z tej sposobności?

Autor publikuje w sieci pod nickiem Gadający Grzyb.

Śledź nas na:

Czytaj:

Oglądaj:

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
reklama spot_img

Ostatnio dodane

Jeśli Zełenski ma interes…

Wielkie zdziwienie w Kijowie - prezydent Karol Nawrocki nie wybiera się na Ukrainę i nie zamierza być sługą Ukrainy....

Przeczytaj jeszcze to!

0
Podziel się z nami swoją opiniąx