INFORMUJEMY, NIE KOMENTUJEMY

© 2020-2021 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Centralna Agencja Informacyjna

11:52 | czwartek | 03.10.2024

© 2020-2023 r. FreeDomMedia. All rights reserved.

Imigracyjny stress-test

Czas czytania: 6 min.

Kartka z kalendarza polskiego

3 października

Aresztowanie Prymasa Tysiąclecia

25/26 września 1953 Ubecy przyszli w nocy. Aby powiadomić warszawiaków, że dzieje się coś złego, w rezydencji arcybiskupów warszawskich przy Miodowej zapalono wszystkie światła....

Koniecznie przeczytaj

Nachodźcy mogą uderzyć do nas przez Ukrainę, co przy stanie ukraińskiego państwa jest o wiele łatwiejsze – a i dla Putina byłaby to nie lada gratka na osłabienie Kijowa. Czy nasze władze są przygotowane na taki scenariusz? Czy zdecydują się na wybudowanie zasieków na granicy z „regionalnym partnerem”, ryzykując nieuchronne pogorszenie relacji z „sojusznikiem”?

I. Czekając na afgańską falę

- reklama -

Sytuacja w Usnarzu Górnym to stress-test, który pokaże, czy jesteśmy zdolni poradzić sobie z kolejną falą nielegalnej imigracji. Nie ulega bowiem wątpliwości, że mamy do czynienia z próbą generalną przed uruchomieniem nowego szlaku przerzutowego – tym poważniejszą, że jednym ze sponsorów jest reżim Łukaszenki z Rosją w tle. Dla Łukaszenki naganianie nielegalnych migrantów stanowi element wojny hybrydowej i zemsty za zachodnie sankcje oraz za wspieranie opozycji przez Litwę i Polskę (zwróćmy uwagę, że białoruskie służby jakoś nie próbują przeganiać migrantów przez granicę z Ukrainą). Zawiązało się tu swoiste „partnerstwo publiczno-prywatne”: Łukaszenka wszedł w komitywę z mafiami przemytniczymi i finansuje loty Iraqi Airways na linii Bagdad – Mińsk z transportami organizowanymi przez tamtejsze gangi. A skoro stać go na taką inwestycję, oznacza to, że do przedsięwzięcia musi się dorzucać Moskwa. Cel jest jasny: za pomocą kryzysu migracyjnego wywrzeć presję na Zachód, by usiadł z Białorusią do rozmów. Jest to powtórka z manewru Erdogana, który z powodzeniem w 2015 r. zalał Europę „swoimi” migrantami i, jak pamiętamy, poskutkowało to pielgrzymkami unijnych dygnitarzy z Angelą Merkel na czele oraz okupem liczonym w setkach milionów euro. Póki co, wąskim strumykiem migrantów i paroma niewielkimi koczowiskami Unia może się nie przejmować, ale co, gdy tych koczowisk będą dziesiątki z wielotysięcznymi tłumami „uchodźców”?


Kolejna rzecz – o ile dzisiejszy „kryzysik” na litewsko- i polsko-białoruskiej granicy został wykreowany w sposób sztuczny, na polityczne zapotrzebowanie „baćki” i w dużej mierze na postrach (w końcu, ilu migrantów można sprowadzić samolotami z Iraku, a poza tym to kosztowna impreza), o tyle już za parę miesięcy możemy stanąć przed obliczem prawdziwej fali migracyjnej z Afganistanu. A ta najpewniej Białoruś ominie, z tego prostego powodu, że Łukaszenka zamknie granice, bo co innego obecna kontrolowana prowokacja, a co innego niekontrolowany napływ ludzkich mas. W tej sytuacji nachodźcy mogą uderzyć do nas przez Ukrainę, co przy stanie ukraińskiego państwa jest o wiele łatwiejsze – a i dla Putina byłaby to nie lada gratka na osłabienie Kijowa. Czy nasze władze są przygotowane na taki scenariusz? Czy zdecydują się na wybudowanie zasieków na granicy z „regionalnym partnerem”, ryzykując nieuchronne pogorszenie relacji z „sojusznikiem”? Powtarzam – na razie mamy zaledwie przedsmak (i rozpoznanie bojem) tego, co może się stać za kilka miesięcy, a kilkadziesiąt osób w okolicach Usnarza może rychło zamienić się w wielkie obozowiska w pobliżu Medyki czy Krościenka.

II. Powtórka z roku 2015

- reklama -

W tym miejscu trzeba poświęcić kilka słów polityczno-medialnej „totalnej opozycji” i orbitującym wokół niej organizacjom pozarządowym. Obserwujemy mianowicie próbę odgrzania promigracyjnej histerii rodem z 2015 r., gdzie zła wola ściga się o lepsze z ideologicznymi szajbami i propagandowymi kłamstwami podszytymi szantażem emocjonalnym. Chroniący granic rząd przedstawiany jest jako nieludzki „reżim” skazujący „uchodźców” na cierpienia, znów bredzi się o „kobietach i dzieciach”, mamy Janinę Ochojską pokrzykującą, że „żaden człowiek nie jest nielegalny”, a rolę dziecięcego trupka na plaży przejęło zdjęcie „uchodźczyni” z całkiem wypasionym kotkiem (kota ewentualnie można wpuścić). Tyle dobrego, że przynajmniej media i aktywiści przestali bredzić o „inżynierach i lekarzach”, bo to kłamstwo zostało doszczętnie skompromitowane. O „ubogaceniu kulturowym” również zrobiło się jakby ciszej. Jest jednak pewne novum w postaci elementu buffo – czyli wycieczek posłów z pizzą, usiłujących przepychać się przez kordon Straży Granicznej. Biorąc pod uwagę, iż w ten sposób świadomie biorą udział w wyreżyserowanej przez Łukaszenkę grze, zachowanie Dariusza Jońskiego, Michała Szczerby czy Klaudii Jachiry ociera się o zdradę stanu, a jedyną okolicznością łagodzącą może tu być wrodzony kretynizm wymienionych. Trzeba wyjątkowych predyspozycji, by „pomoc humanitarną” zamienić w tak groteskowy cyrk, ale, jak widać, dali radę.


Dla porządku jednak przypomnijmy kilka oczywistości. Po pierwsze, wbrew medialnym kłamstwom, na granicy nie koczują „uchodźcy” z Afganistanu, tylko głównie z Iraku. Po drugie, nie są to uchodźcy wojenni, tylko migranci i to nawet nie zarobkowi, lecz socjalni, pragnący dostać się nie tyle do Polski, ile na Zachód, po tamtejsze zasiłki. Po trzecie, zgodnie z prawem Białoruś jest dla nich tzw. państwem bezpiecznym i to tam powinni starać się o legalizację pobytu, natomiast jeżeli chcą przekroczyć granicę z Polską, powinni zgłosić się do polskich placówek dyplomatycznych. Po czwarte, wbrew pokrzykiwaniom Ochojskiej, „człowiek” może jak najbardziej być „nielegalny” – np. gdy jest nielegalnym imigrantem, a przekraczanie granicy w miejscu do tego nieprzeznaczonym i bez stosownych dokumentów jest przestępstwem. Po piąte, to nieprawda, że przyjęcie trzydziestu paru osób w niczym nam nie zaszkodzi – bo w Usnarzu Łukaszenka urządził sobie poligon doświadczalny i jeżeli ich przyjmiemy, to białoruskie służby za chwilę w miejsce przyjętej trzydziestki dostarczą trzystu, a potem trzy tysiące. Po szóste wreszcie – wschodnia granica Polski jest zarazem granicą Unii Europejskiej, co nakłada na nas obowiązek dbania o jej szczelność (nawiasem, było to jednym z warunków przyjęcia nas do Strefy Schengen). Gdybyśmy pozwolili wchodzić tu każdemu jak na rozgrodzone pastwisko, za chwilę mielibyśmy na karku urzędników Frontexu, a za kolejną – zamkniętą granicę z Niemcami, bo Berlin wyciągnął wnioski z lekcji 2015 r. i ani myśli przyjmować „ubogacaczy”.

III. Zaszantażować Brukselę!

- reklama -

Na szczęście w tej sprawie rząd ma po swojej stronie Polaków (z wyjątkiem garstki zindoktrynowanego lewactwa) i… Brukselę. „Totalsi” kierując się antypisowskim odruchem liczyli zapewne, że zyskają poparcie zagranicy, a unijni dygnitarze zaczną młotkować Polskę, naciskając na przyjęcie „uchodźców” i strasząc sankcjami, jak w 2015 r. I tu spotkało ich niemiłe zaskoczenie, bo kraje Europy Zachodniej mają dość migracyjnych problemów i udzieliły Polsce (podobnie jak i Litwie) pełnego poparcia. Innymi słowy, „totalsi” rozminęli się nie tylko z nastrojami społecznymi, lecz również z aktualną linią polityczną swych zagranicznych patronów.


Dlatego warto się zastanowić, jak ten migracyjny kryzys rozegrać na naszą korzyść (nieodmiennie przypominam: każdy kryzys jest szansą!). Widzę tu dwie opcje. Można chociażby zagrać cynicznym PR-em i… poprosić o pomoc w ochronie unijnej granicy Niemcy. Jestem przekonany, że na widok wspólnych patroli funkcjonariuszy polskiej i niemieckiej Straży Granicznej „totalnym” szczęki opadłyby do podłogi, a medialny wrzask ucichłby jak nożem uciął. I wariant drugi, ku któremu skłaniam się bardziej: wykorzystać sytuację do zaszantażowania Berlina i Brukseli. Póki co bowiem, „solidarność” Zachodu wyraża się w wygłaszanych półgębkiem oświadczeniach, że trzymają za nas kciuki i w ogóle, lecz to poparcie ma wyraźny podtekst: zjedzcie za nas tę żabę. Należy więc wysłać komunikat: albo przestaniecie robić rejwach o „praworządność”, „prawa LGBT”, weźmiecie na smycz TSUE i skończycie z groźbami wstrzymania unijnych środków, albo za moment zobaczycie „uchodźców” u siebie. Zacznijcie traktować nas lojalnie, bo inaczej zrobimy migrantom korytarz i „ubogacimy” was kulturowo. Można w tym celu nawet zawrzeć cichy deal z Łukaszenką, by dostarczył potrzebą ilość „towaru”…


Krótko mówiąc, należy zagrać w grę Łukaszenki i Erdogana. Właśnie tak w 2015 r. postąpił Orban – wpuścił trochę migrantów i pozwolił im koczować na stacji metra w Budapeszcie, by wszyscy się napatrzyli i zrozumieli, co im grozi – a następnie odesłał ciupasem całe to tałatajstwo do Austrii i Niemiec, nie bacząc na wrzaski wymienionych. Tylko czy rząd znajdzie dość odwagi i determinacji, by skorzystać z tej sposobności?

Autor publikuje w sieci pod nickiem Gadający Grzyb.

Śledź nas na:

Czytaj:

Oglądaj:

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
reklama spot_img

Ostatnio dodane

Tusk jak… Macierewicz

Pytany o karierę syna u boku Tuska, sponsor partii Tuska - Grzegorz Bielowicki stwierdził, że nie miał na nią...

Przeczytaj jeszcze to!

0
Podziel się z nami swoją opiniąx