Stadion Narodowy, duma Donalda Tuska, został właśnie zamknięty. Ujawniła się poważna wada konstrukcyjna. Nie pierwsza. Budowa Stadionu Narodowego okazała się kolejną platformerską fuszerką. Od początku.
Szesnastego listopada na OGE Stadionie Narodowym miał odbyć się mecz piłki nożnej Polska – Chile. Gratka dla kibiców, więc bilety rozeszły się jak świeże bułeczki, zwłaszcza, że od kiedy Putin zakończył pandemię koronawirusa, w Polsce nie ma już praktycznie żadnych ograniczeń dotyczących imprez masowych. Mecz się nie odbędzie, bo 10 listopada późnym wieczorem, po przeprowadzeniu inspekcji budowlanej, Stadion Narodowy został zamknięty i wyłączony z użytkowania. Powodem, szybko powiększające się pęknięcie dachu całkowicie uniemożliwiające użytkowanie obiektu.
Wada dotyczy jednego z elementów konstrukcji stalowo-linowej, konkretnie – łącznika liny podtrzymującej iglicę stadionu. Poprzedni przegląd został zlecony w marcu z powodu kończącego się dziesięcioletniego okresu gwarancji obiektu i nie wykazał żadnych usterek. Minister sportu Kamil Bortniczuk wyjaśnił, że coś musiało się wydarzyć właśnie pomiędzy marcem a listopadem tego roku. Stadion został wyłączony z użytkowanie na co najmniej trzy tygodnie, może miesiąc, może dłużej – aż zostaną usunięte wady. W tym czasie nie będą się mogły odbyć na nim żadne imprezy – ani na płycie głównej, ani w przestrzeni wokół niej. Z użytkowania wyłączona została także powierzchnia biurowa. Nikt i pod żadnym pozorem nie może przebywać na stadionie.
Duma Tuska
Wyremontowany Stadion Narodowy był dumą rządu Donalda Tuska, który rzucał hasło o budowaniu stadionów. Ten miał wytrzymać 50 lat bez remontu, ale szybko okazało się, że był fuszerką. Już w 2012 roku przed meczem Polska-Anglia okazało się, że dachu nie dało się zamknąć. Wedle innych opinii dachu nie zamknięto, bo wtedy na murawie panowało „ukrop” i nie dawało się grać. Dach został otwarty. Jak się okazało, system drenażu trawy nie istniał, więc stadion zmienił się w „basen narodowy”. Największą rozrywką publiczności okazała się gonitwa ochrony stadionu za trzema kibicami, którzy dostali się na murawę. Filmik, na którym ochrona stadionu gania za kibicami w fontannach wody, z podkładem muzycznym czołówki serialu „Słoneczny Patrol” stał się virarlem i został wyświetlony grubo ponad dwa miliony razy. Duma Tuska kosztowała 500 mln euro, co oznacza, że przy pojemności 58 500 jedno miejsce kosztowało ok. 8500 euro. Narodowy był trzecim najdroższym stadionem w Europie. Nieźle, jak na obiekt, w którym zabrakło drenażu trawy, a dach wytrzymał 10 lat. Dziś już mało kto pamięta, że budowę Stadionu skontrolowała Najwyższa Izba Kontroli i że według jej raportu koszt budowy o miliard przekroczył przewidzianą na ten cel kwotę.
Miro i Pol-Aqua
Stadion Narodowy powstał na bazie istniejącego już obiektu, czyli zaniedbanego i zamienionego na największy bazar w Europie Stadionu Dziesięciolecia. Ten z kolei zbudowano na gruzach wywożonych na prawy brzeg Wisły z kompletnie zrujnowanej Warszawy. Zanim więc urządzono obecny obiekt, trzeba było w znacznym stopniu rozebrać stary. Zadanie to wykonywała spółka Pol-Aqua. Zaczynała skromnie, jeszcze w1990 roku zatrudniała cztery osoby, a jej kapitał zakładowy był wart równowartość złotówki w 2012 roku. Tak się złożyło, że w radzie nadzorczej Pol-Aqua zasiadali m.in. gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego WP, i gen. Sławomir Petelicki, były dowódca GROM. W Pol-Aqua działał też Aleksander Lichocki, jeden z bohaterów afery marszałkowej.
Początkowo Stadion Narodowy miały wybudować chińskie firmy, o co zabiegał minister sportu Mirosław „Miro” Drzewiecki. Okazało się jednak, że wśród sześciu firm biorących udział w przetargu na wykonanie pierwszego etapu budowy stadionu, nie było ani jednej chińskiej firmy.
Z późniejszego raportu NIK wynikało, że minister sportu i turystyki Mirosław “Miro” Drzewiecki podjął decyzję o budowie stadionu, jako obiektu sportowo-komercyjnego, chociaż nie dokonano wcześniej analiz inwestycji pod kątem potrzeb, lokalizacji i możliwości późniejszego wykorzystania obiektu, a także kosztów budowy i utrzymania. Finał był taki, że de facto o tym, co powstanie w miejscu Stadionu Dziesięciolecia i jak będzie wyglądało, zdecydował projektant, któremu nie postawiono żadnych ograniczeń dotyczących widełek kosztów, w jakich miałby się zmieścić. W efekcie, gdy w trakcie budowy pojawiały się problemy, Narodowe Centrum Sportu i Ministerstwo Sportu i Turystyki rozwiązywali je poprzez zawieranie aneksów do umów i ugód przedłużających termin wykonania zadania i zmieniających warunki płatności.
Stadion oddany lecz nie odebrany
To nie koniec, bo z raportu NIK wynika także, że Narodowe Centrum Sportu nie podpisało z generalnym wykonawcą protokołu odbioru końcowego, a imprezy na Stadionie już się odbywały. Dalej było, jak z autostradami –wykonawca złożył wniosek o upadłość i wystąpił z pozwem wobec NCS domagając się 400 mln zł roszczeń tytułem wynagrodzenia za prace dodatkowe. Oczywiście pociągnęło to za sobą upadłość podwykonawców budowy.
Rozliczenia budowy Stadionu nie udało się dokonać przez trzy lata po oddaniu go do użytku. Zajmowała się tym spółka NCS Rozliczenia, zatrudniająca w sumie pięć osób zarabiających średnio po ok. 10 tys. zł miesienie. Jak poinformowało Ministerstwo Sportu w 2015 roku spółka ta kosztowała 5,5 miliona złotych. Formalnie budowa trwała, a spółka NCS Rozliczenia pracowała nad wykrywaniem usterek Stadionu. Według informacji pochodzącej od Ministerstwa Sportu, w 2013 roku spółki NCS Rozliczenia wykryła… 23 tys. usterek! Jak widać, nie wszystkie udało się wykryć i usunąć w porę. Albo robota została wykonana na tyle niesolidnie, że jak przypadku Czajki coś, co miało przetrwać dziesięciolecia, przetrwało raptem 10 lat.
Źródło: http://www.grzechy-platformy.org/rekordy/stadion-narodowy/
Jak wszystko… cha cha cha
I to za pieniądze polskich podatników!
To jest najgorsze…
Sport to degeneracja upadek degrengolada… szczególnie bieganie za piłką.
Chyba że za swoje
No i tylko:
F1, moto gp, sztuki walki.